Dziś wydarzyło
się coś niesamowitego. Nie mogę zasnąć z wrażenia. Może po napisaniu posta uda
mi się nieco odpocząć. Na pewno jesteście ciekawi, co się stało. Zapraszam do
poczytania.
Idrys został w
Faszodzie, więc pozostało dwóch oprawców – Chamis i Gebhr. Powiem wam po cichu
– Gebhr jest okropny. Jak bardzo ja go nienawidzę! Tego nie da się opisać.
Jechaliśmy sobie
spokojnie albo i niespokojnie przez dżunglę. Wszędzie było wilgotno i latały
moskity. Nagle zauważyliśmy lwa. Był ogromny i majestatyczny. Czekał, żebyśmy
podeszli bliżej. Nasi oprawcy się przerazili. Ja też. Nie miałem przecież sztucera.
Chamis i Gebhr rozmawiali przerażonym głosem, co robić. Usłyszałem ich rozmowy:
- O nie! Lew! – powiedział
po cichu Gebhr.
- Trzeba go
zastrzelić – dodał Chamis.
- Nasze strzelby
tylko go zdenerwują – przestraszył się Gebhr.
- Chyba musimy
dać chłopakowi sztucer – powiedział Chamis.
- Normalny
jesteś!? Ten diabeł nas pozabija! – odparł Gebhr.
- Albo lew. Nie
mamy wyboru – zakończył rozmowę Chamis.
Nigdy nie
widziałem ich tak przerażonych.
Gebhr delikatnie wręczył
mi sztucer, jakby była to jakaś czarna magia i szybko się odsunął.
Lew na mnie
szarżował, ale zastrzeliłem go bez większych problemów.
Popatrzyłem na
moich oprawców. Zabić dwóch ludzi? To okropne, ale robię to dla Nel – pomyślałem.
Szybkim strzałem
zabiłem Gebhra, przeładowałem strzelbę i zastrzeliłem Chamisa.
To było straszne,
ale musiałem to zrobić. Byliśmy wolni, ale czy wydostaniemy się z dżungli? Tego
nie wiem ani ja, ani Wy. Czas pokaże. Trochę się uspokoiłem. Może teraz uda mi
się zasnąć.